czwartek, 9 września 2010

Alaskańska noc, alaskański moloch, alaskańska kofeina..

Co tu kryć i owijać w przysłowiową bawełnę. Nadchodzi czas pożegnań i my wietrzymy go już w powietrzu. Przed chwilą skończyliśmy pierwszą segregację gratów i pakowanie plecaków do tzw. "otwartej połowy". Ileż tego jest.. W pokoju, w którym śpimy jeszcze do niedawna powstawały okresowe ścieżki między tobołkami, bo nie ma tu szafy z prawdziwego zdarzenia:) Nie wiemy czy to dobrze czy źle, że ostatnie cztery dni spędzamy w Anchorage. Z jednej strony dobrze, bo pewnie oderwanie się od "prawdziwej" Alaski z dnia na dzień nie byłoby łatwe. Z drugiej ciągle ciągnie gdzieś poza zasięg policyjnych krótkofalówek, automatów połykających biletowy bilon, lepkich gum do żucia i śladów opon nagłego hamowania przed łosiem. Jutro robimy pożegnalny spacer "za miasto". Chcemy zobaczyć jak to jest: wyjść po godzinie marszu z miasta i znaleźć się w interiorze. Może chociaż arktyczna ziemna wiewiórka pomacha nam po ludzku na "do widzenia"? Bo ludzie obok są fatalni. Silna grupa Japończyków w jadalni. Nie wiem czego jest tam więcej: laptopów czy ich? Przy tym świergolą po ichniejszemu. Nie powiem, Nintendo jest OK (choć nie zawsze..), ale w ich kulturze czułbym się jak małpa w cyrku. Nie pozostało chyba nic w ich kontakcie z rzeczywistością, co nie byłoby uziemione przez elektryczność, elektroniczność, mechaniczność i ogólną twardą warstwę nienatury. Chyba wiecie o co mi chodzi?!? Co więcej tu mamy: podejrzanie dziwną personę płci męskiej w średnim wieku, która co dnia smaży śmierdzące kiełbasy, snuje się w zimowej czapce po hostelu i non-stop przesiaduje przed tv odbiornikiem (bez względu na porę dnia). Rosjanie są. Wczoraj nas wkurzyli gadaniem pod naszymi drzwiami o 01:00 w nocy, tak że nie szło zasnąć. Przegoniliśmy małolatów. Niestety, miasto ma to do siebie, że zawiera ludzi. A to nie za dobrze:) Czy cieszymy się, że zobaczymy dom, bliskich? Oczywiście, ale ta ziemia ma to do siebie, że pasujemy tu jak puzzle w układance. Koncentruje się tu życie, które mogłoby być dla nas wzorem. Zarówno życie zwierząt (milszych od ludzi, jak mówił Leon w filmie Bessona), jak i życie ludzi w małych lokalnych społecznościach, oderwanych z innego mikrokosmosu i dryfujących pozornie na oślep w nurcie codzienności. Alaska to nie wakacje, leniwe i miłe chwile, relaks i odpoczynek. Alaska jest przystankiem (jak z telewizyjnego serialu), na którym mamy nadzieję jeszcze kiedyś wysiąść i zaciągnąć się jej mroźnym powietrzem. Dzięki za komentarze i jakieś słowo na blogu składamy właściwie tylko mojemu wujkowi (ke?), naprawdę przyjemnie pisało się w eter bez nazwy, do czytelników bez twarzy. U nas prawie północ, a zatem: dobranoc!

3 komentarze:

wlad pisze...

Myślę, że piszesz z własnej potrzeby, przelania na 'papier', waszych przeżyć związanych z tą podróżą.
Mnie Twoje POSTY bardzo przybliżyły Alaskę. Sądzę, że zobaczę również interesujące zdjęcia.
Pozdrawiam.

PS. Wiem jak trudno jest wrócić do szarej rzeczywistość dnia codziennego.

Anonimowy pisze...

Pozdrawiam Jesteście wspaniali.Dzieki za wiadomości. Tomku, piękny wiersz ! Lista będzie zrealizowana. Całusy.
PS.Mam nadzieję, że inni pójdą w wasze ślady.
Agata

Anonimowy pisze...

Zdjęcia będą, nie wiem czy interesujące bo forografami nie jesteśmy zbyt dobrymi niestety:) Dzięki za zakupy z góry!! Wiersz to nie jest, raczej tekst piosenki, którą przetłumaczyliśmy z angielskiego. Pozdrawiamy również. //Tomek