poniedziałek, 31 października 2011

Zapraszamy do lektury

Oddajemy w Wasze ręce trochę materiału i trochę doświadczeń, jakie zgromadziliśmy podczas naszego pobytu na Alasce. Zachęcam do zapoznania się ze spisem treści (po prawej stronie), a także "Relacjami prosto z drogi", w których na bieżąco opisywaliśmy naszą podróż. Miłej lektury.

PS. Wielkie podziękowania dla wszystkich Alaskańczyków, którzy udzielili nam pomocy, użyczyli dachu nad głową i nakarmili brzuchy!

wtorek, 2 listopada 2010

Podsumowanie!

alaskańska głowa
Jak podsumować podróż na Alaskę? Co właściwie z nas zostaje tam; co właściwie możemy zabrać ze sobą tu, jak się ma do tego upływający czas - czy porządkuje naszą przeszłość, odkłada na nigdy-nie-mające-nadejść "potem" w specjalnym archiwum? Co się stało z tamtymi "my", alaskańskimi, teraźniejszymi ze światem, bijącymi sercami ziemi? Możemy pisać prozę, robić film, opowiadać, wspominać. I to się dzieje. To róbmy, póki nam się chce coś robić ("Robiąc cokolwiek stajesz się kimkolwiek. Robiąc coś, stajesz się kimś"), bo w przyszłości nas, których nie znamy, być może nie będzie miejsca na sprawy, które trwają tutaj, w tym czasie. Alaska to symbol zmian, jakich oczekiwaliśmy, i o które zabiegamy. Czy to samo w sobie nieustanne "zabieganie o coś" może być celem, dążeniem, a nawet programem? A po co cel, powie ktoś z pierwszego wręcz rzędu. Być może zdał sobie sprawę, że ulotne są nasze namiętności i nie zmartwychwstają w nas, jak codziennie zmartwychwstaje świt (jak pisał poeta), a przez to mordują bezbożnie w każdej sprawie, obojętnie wzruszają ramionami, milczą do nas bezsilnością. Czy to można zaakceptować? Trzeba chyba być idiotą. Nie mieć węchu, nie czuć smaku, być rośliną. Ba, nawet roślina wie lepiej. Roślina pnie się w górę, do słońca. Pokazuje jedyny słuszny, jak słonecznik, kierunek. "Instynktownie" wie, co dla niej dobre. I my chcemy poddać się tej instynktownej pogoni w-gdzieś-tu-i-tam. Najlepszej, bo nierozumianej, a akceptowanej. Jak miłość. Zawierzonej, jak miłość. Jak miłość szczerej i prostolinijnej. I to niech będzie naszą ojczyzną ideologiczną, naszym sposobem na podsumowanie podróży na Alaskę. Niech coś pozostanie po niej, niech nasza robota pobudza do życia, molestuje tęsknotą, a kiedyś odda to serce na tacy wykonanej ze złota z Bonanza Creek. Chcecie czasem rozumieć bohaterów filmów, które pochłaniacie - wy, my - widzowie? Pewnie, że tak. Słynne pytanie: "Jakby to było, jakby to było". Słynne. Musisz to robić TY, żeby dowiedzieć się, że powtarzanie po kimś przynosi rozczarowanie. Wyobrażenia o emocji przerosły nas. Ale czy w zamian nie masz tej dzikiej satysfakcji, że teraz to Ty już faktycznie wiesz, jak to jest. Jesteś świadkiem tego przeżycia. Ty to widziałeś, czułeś, byłeś, dotykałeś, słyszałeś. Być może trzeba popracować nad odbiorem jakości, tak jak kiedyś godzinami pracowało się nad anteną tv, by poprawić jakość obrazu, lub nawet zlikwidować śnieżenie. Ale pomyśl, czy nie było by po prostu miło być pierwszym, robić coś lub w sposób, którego nikt nie spróbował? Czy wówczas bylibyśmy w stanie coś stracić? Nie wydaje mi się, rybeńki. Będziemy silni w swoich korzeniach, w swoich prawach, swoich sądach. Będziemy stawiać opór. I będziemy to robić świadomie, z premedytacją, chętnie. Czy to wystarczy na podsumowanie naszej Alaski? Wiec jak tam faktycznie było, na Alasce: "fajnie", czy były "wspaniałe widoki",  czy spotkaliśmy "miłych ludzi". Takiej odpowiedzi stanowczo nie mogę Wam udzielić.

sobota, 11 września 2010

Leavin' Alaska

Wylatujemy z Alaski. Za 45 min. będziemy w powietrzu!

czwartek, 9 września 2010

Alaskańska noc, alaskański moloch, alaskańska kofeina..

Co tu kryć i owijać w przysłowiową bawełnę. Nadchodzi czas pożegnań i my wietrzymy go już w powietrzu. Przed chwilą skończyliśmy pierwszą segregację gratów i pakowanie plecaków do tzw. "otwartej połowy". Ileż tego jest.. W pokoju, w którym śpimy jeszcze do niedawna powstawały okresowe ścieżki między tobołkami, bo nie ma tu szafy z prawdziwego zdarzenia:) Nie wiemy czy to dobrze czy źle, że ostatnie cztery dni spędzamy w Anchorage. Z jednej strony dobrze, bo pewnie oderwanie się od "prawdziwej" Alaski z dnia na dzień nie byłoby łatwe. Z drugiej ciągle ciągnie gdzieś poza zasięg policyjnych krótkofalówek, automatów połykających biletowy bilon, lepkich gum do żucia i śladów opon nagłego hamowania przed łosiem. Jutro robimy pożegnalny spacer "za miasto". Chcemy zobaczyć jak to jest: wyjść po godzinie marszu z miasta i znaleźć się w interiorze. Może chociaż arktyczna ziemna wiewiórka pomacha nam po ludzku na "do widzenia"? Bo ludzie obok są fatalni. Silna grupa Japończyków w jadalni. Nie wiem czego jest tam więcej: laptopów czy ich? Przy tym świergolą po ichniejszemu. Nie powiem, Nintendo jest OK (choć nie zawsze..), ale w ich kulturze czułbym się jak małpa w cyrku. Nie pozostało chyba nic w ich kontakcie z rzeczywistością, co nie byłoby uziemione przez elektryczność, elektroniczność, mechaniczność i ogólną twardą warstwę nienatury. Chyba wiecie o co mi chodzi?!? Co więcej tu mamy: podejrzanie dziwną personę płci męskiej w średnim wieku, która co dnia smaży śmierdzące kiełbasy, snuje się w zimowej czapce po hostelu i non-stop przesiaduje przed tv odbiornikiem (bez względu na porę dnia). Rosjanie są. Wczoraj nas wkurzyli gadaniem pod naszymi drzwiami o 01:00 w nocy, tak że nie szło zasnąć. Przegoniliśmy małolatów. Niestety, miasto ma to do siebie, że zawiera ludzi. A to nie za dobrze:) Czy cieszymy się, że zobaczymy dom, bliskich? Oczywiście, ale ta ziemia ma to do siebie, że pasujemy tu jak puzzle w układance. Koncentruje się tu życie, które mogłoby być dla nas wzorem. Zarówno życie zwierząt (milszych od ludzi, jak mówił Leon w filmie Bessona), jak i życie ludzi w małych lokalnych społecznościach, oderwanych z innego mikrokosmosu i dryfujących pozornie na oślep w nurcie codzienności. Alaska to nie wakacje, leniwe i miłe chwile, relaks i odpoczynek. Alaska jest przystankiem (jak z telewizyjnego serialu), na którym mamy nadzieję jeszcze kiedyś wysiąść i zaciągnąć się jej mroźnym powietrzem. Dzięki za komentarze i jakieś słowo na blogu składamy właściwie tylko mojemu wujkowi (ke?), naprawdę przyjemnie pisało się w eter bez nazwy, do czytelników bez twarzy. U nas prawie północ, a zatem: dobranoc!

Up here in my tree

W dziupli mojego drzewa
Tyle co nic, znaczą dla mnie nagłówki waszych gazet
Nigdy więcej nie sforsują mojej głowy
W zamian słuchać wolę mowy drzew

Macham do was, przyjaciele
Ale zdajecie się nie dostrzegać
Spoglądacie na ulice swoich miast
Zajęci waszymi papierosami
Zamykacie się w kinowych salach

Pamiętam jak zarzekałem się
Że wiem już wszystko
Ale wiedza jest jak drzewo
Które rośnie razem z tobą

środa, 8 września 2010

Paradoks komunikacyjny

Wiadomo. W ciągu polskiego roku kalendarzowego nie wyrabiam statystycznej normy wypowiadanych słów. Przynajmniej tych głośno wypowiadanych. Większość ludzi dokoła mówi więcej. Za to: tutaj w przeciągu minionych trzech tygodni przerobiłem całą roczną normę i zaczynam limit z roku 2011. Nie, nie chodzi o język. Angielski już mi naprawdę bokiem wychodzi. Buech. Ten ich akcent sam w sobie jest śmieszny, a co dopiero w połączeniu z ich poczuciem humoru.. A jednak wszyscy nasi rozmówcy są na tak. Opowiadają, słuchają, kiwają głowami, przytakują, uśmiechają się, zastanawiają. I są zadowoleni. Rozmawialiśmy z Amerykanami, Włochami, Norwegami, Indianami, Eskimosami, Kanadyjczykami, Polakami.. i pewnie z kilkorga innymi -AMI. Wszyscy bardzo mili. Może z kilkoma niechlubnymi wyjątkami. I te rozmowy były ciekawe i nie odpychały mnie, jak niektóre rozmowy w Polsce. Nie wiem, to pewnie atmosfera wyjazdowa. Ale i tak warte odnotowania.

PS. Zdjęcie na głównej przedstawiające czoło lodowca Matanuska zrobił nam pewien Włoch. Potem Włocha mijaliśmy na autostradzie. Zatrzymała go policja (State Troopers). Od tamtej chwili uważniej patrzyliśmy na znaki i noga stała się jakaś lżejsza.

Córka śniegów

London nie był podobno zadowolony z tej powieści. Jest to jedna z pierwszych jego książek i między innymi na niej właśnie zaczął wyrabiać swój styl. Zapoznana czytelniczka chwali sobie jednak i w duchu prawdopodobnie zastanawia się: jakby to było pozostać tutaj do zimy, do pierwszych śniegów, których mokre płatki skropiłyby twarz całkiem już niebawem. W górach jesień. Jadąc przez Kanadę, pagórkowaty, a często wręcz górzysty obszar Yukon Territory, złocił się, żółcił, to zaś purpurowiał, czerwienił się, bladozielenił i brunatniał na gałęziach drzew. Stanowy symbol: fireweed (rodzaj zioła występującego głównie w Północnej Ameryce) już przekwitł, choć wciąż ozdabia przydrożne łąki. Wiatr chłodny, gęsioskórkowy, polarny i świeży. Słońce zaś na przekór nadciągającej zimie - kiedy świeci możesz poczuć się, jak w nadmorskim, zachodnioeuropejskim kurorcie. Śnieg leży wysoko w górach. Najbielszy jest na stokach Mount McKinley. Zachęca swym blaskiem i kusi swoje ofiary, jak syrena ludzi morza. Zima tutaj jest tym dla Alaski, czym słońce w zenicie dla basenu Morza Śródziemnego. To wielki niedosyt i marudzenie zarazem: być tutaj, a wypatrywać zbliżającego się października. W Valdez spada tyle śniegu, że przy drogach osadzone są trzymetrowe tyczki, aby można było zimą znaleźć drogę. Przy tym temperatury wysokie: niewiele poniżej 0*C. Wtedy rusza Iditarod Race - wyścig psich zaprzęgów trwający kilka dni nieprzerwanych zmagań. Jeśli jest jeszcze ktoś, kto uważa że ten sport (dziś sport, a kiedyś sposób na szybkie przemieszczanie się) to zwykłe wykorzystywanie biednych psów do ciężkiej harówy może się solidnie puknąć w czoło. Te stworzenia nie mają na ziemi większej przyjemności ponad znój zimowego szlaku, a czasem nawet trudno je zatrzymać w dzikim pędzie. Za to: zdajcie sobie, niektórzy z was, sprawę że to wy, miasto-mieszczący-się europejczycy wyrządzacie krzywdę psom husky, na które jest teraz taka moda w naszym kraju. Tłuste i nieruchawe, smażące się w grubym futrze z pewnością są wam wdzięczne za swój los. Zima, zima.. alaskańska natura podpowiada zżyć się z nią. Na jesień ustawić w rzekach metalowe linki z czujnikami zegarowymi. Czekać, aż woda zamarznie, a potem robić w Fairbanks zakłady na masową skalę: kiedy, o której dokładnie godzinie lody zaczną pękać na wiosnę? Kiedy nasza zmęczona psychika, nerwy, gniew i ból głowy ustąpią niczym ręką odjął, kiedy kojący trzask i cieplejszy powiem pojawią się za kilka miesięcy. To byłoby warto przeżyć.